czwartek, 31 lipca 2014

Gringa wśród dzikich plemion :)

Jednym z moich zadań podczas stażu w Brazylii, było uczestniczenie w spotkaniach grupy roboczej Delegatury Unii Europejskiej i robienie z nich notatek. Nie było to proste, ponieważ na spotkaniach tych poruszano sprawy ekonomiczno-polityczne  w języku angielskim. Nie zawsze udawało mi się zrozumieć wszystko. Podczas jednego z pierwszych spotkań poznałam Lea'ę, dziewczynę z Francji, która pracowała dla DUE. Lea zaprosiła mnie na wieczorne wyjście do miasta , gdzie okazało się być więcej ludzi w moim wieku. Byli to młodzi dyplomacji, bądź stażyści z całego świata, robiący praktyki w Ambasadach.  Stażyści Ci mieli nawet swoją grupę na fb i organizowali wyjścia, imprezy i wyjazdy za miasto przynajmniej raz w tygodniu. (W późniejszym czasie nie tylko imprezowaliśmy razem, ale również spotykaliśmy się podczas oficjalnych przyjęć w rożnych Ambasadach, w czasie przeróżnych seminariów czy eventów).
Gdy pierwszy raz wyszłam  do miasta nie mówiono o niczym innym tylko o karnawale, który rozpoczynał się za kilka dni. Trochę się nudziłam,  ponieważ byłam jedyną osobą, która nie wybierała się w tym okresie do Rio. Dopiero co przyjechałam  do Brasilii, więc nie wyobrażałam sobie prosić Ambasadora o urlop. Poza tym podróż i tygodniowa impreza w Rio musiałaby kosztować tysiące. Wszyscy mnie jednak mocno przekonywali do przygody życia i mimo, że cały czas odpowiadałam NIE, miałam ogromne dylematy…
Nie wiedziałam co robić, z jednej strony wiedziałam, że pewnie taka okazja się nie powtórzy, z drugiej sądziłam, że to trochę nieodpowiedzialne.. Na dwa dni przed wyjazdem do Rio spytałam się spontanicznie Pana Ambasadora, czy nie miałby nic przeciwko gdybym zrobiła sobie wolne i poleciała do Rio. Chyba po cichu liczyłam, że on podejmie za mnie decyzje. Ambasador pobłogosławił mnie i powiedział, żeby tylko zostawiła aparat i zegarek w domu, bo stracę rękę:))
Nagle wydało mi się wszystko tak oczywiste, nie mogłam zrozumieć jak mogłam się w ogóle zastanawiać. Nazajutrz po pracy stałam już przed bramą Ambasady i czekałam na Borję. Do Rio jechaliśmy autem, co było kolejnym atutem tej wyprawy. Kolejna, niepowtarzalna okazja by przyjrzeć się Brazylii z bliska. Podjechaliśmy razem na lotnisko, gdzie spotkaliśmy się z Juniorem. Junior był Brazylijczykiem i to on zorganizował wspólnie ze swoimi brazylijskimi znajomymi cały wyjazd. Po drodze, która trwała ponad 13 godzin dowiedziałam się, że będziemy spać u  kolegi Juniora całkowicie za darmo, będzie ok 20-25 osób z całego świata. Fajnie było jechać przez pół  kraju autem, Junior chętnie opowiadał nam o wszystkich mijanych miejscowościach. Następnego dnia z rana wjechaliśmy do Rio. 
Lewo Borja, prawo Junior
Zobaczyłam rozciągające się favele, ze wszystkich stron i ludzi, którzy już zaczynali karnawał tańcząc bez koszulek na ulicy. Mieszkanie, nie wiem dlaczego, wyobrażałam sobie jako obskurną melinę z materacami na podłodze. Jakie było moje zaskoczenie, gdy podjechaliśmy pod elegancki kurort a nasz apartament bardziej przypominał mały hotel z  nowoczesnymi pokojami (każdy z łazienką ) i ogromnym salonem. Na samym wejściu zostałam przywitana caipirinha i buziakami. W mieszkaniu było ok 20 osób, 3/4 dziewczyn, wszystkie piękne, uśmiechnięte i wymalowane.









Na miejscu okazało się, że wcale nie będzie międzynarodowego towarzystwa tylko sami Brazylijczycy, że jestem jedyną osobą która nie mówi po portugalsku oraz jedną z trzech, która mówi po angielsku (oprócz Juniora i Borji).  Jednak już od pierwszych chwil przekonałam się, że język jest tam wyjątkowo zbędny. Dziewczyny przygotowały mi drinka i od razu przygarnęły do siebie. Zdziwiłam się, jak otwarta i miła była każda z nich.  W Polsce z reguły przez pierwsze kilka chwil byłabym obserwowana  z boku i musiałabym  trochę się postarać, by zyskać sympatię zwłaszcza płci żeńskiej. Tam, z miejsca zostałam zaakceptowana i choć większość z nich nie potrafiła zupełnie mówić po angielsku, komunikowałyśmy się  na  migi, uśmiechy, a czasem, jak już była potrzeba zapytania się czegoś ważnego używałyśmy translatorów. 

Od razu zyskałam przydomek Gringa, co bardzo pasowało do tamtejszych okoliczności, zwłaszcza jak zaczęliśmy imprezować
Odświeżyłam się szybko w łazience i pojechaliśmy zobaczyć jak wygląda pierwszy blok. Cały karnawał trwa w Rio około dwóch tygodni, a wygląda tak, że codziennie w różnych miejscach ustawiane są platformy, na których dziewczyny tańczą sambę, a na dole bawi się cała reszta Brazylijczyków ( nazywają to blokami). Pierwszego dnia pojechaliśmy na Copacabanę, gdzie był największy blok. Nim do niego doszliśmy musieliśmy się przebić przez długą promenadę, wzdłuż plaży pełnej  pijanych, tańczących i prawie gołych ludzi. Był taki tłum, że nawet nie mogłam zobaczyć oceanu, mimo, że dzieliło mnie od niego kilkadziesiąt metrów. Gdy kupowałam kolejnego drinka podbiegł do mnie chłopak i spytał czy może się ze mną całować. Odpowiedziałam, że nie, a on przeprosił i podszedł do innej dziewczyny którą zaczął całować. Po chwili zrobił to samo z jej koleżanką.  Junior wyjaśnił, że na karnawale wszyscy się całują, ale z reguły o to proszą. Nim dotarliśmy do głównego bloku, zostałam poproszona o to z 58 razy. Z uwagi na mój kolor włosów byłam tam bardzo popularna :) Na szczęście moje nowe brazylijskie koleżanki wzięły mnie pod opiekę i odganiały tłum napalonych brazylijskich chłopaków. Od słońca, alkoholu, nieprzespanych dwóch dni ledwo  stałam na nogach. Po godzinie, dotarliśmy do końca promenady a przed nami rozciągała się największa plaża na świecie pełna tańczących ludzi w rytm brazylijskich rytmów.
 Oszalałam! Razem z Borją 
i jeszcze kilkoma innymi osobami pobiegłam do wody, która była cieplejsza niż się spodziewałam. Przez dłuższy czas skakaliśmy  przez fale,  reszta w dalszym ciągu drinkowała i tańczyła.  Wróciliśmy do domu pod wieczór, zjedliśmy przepyszny brazylijski obiad, szykując się na kolejną imprezę tym razem już mieście. 
Imprezy Brazylijczyków różnią się zdecydowanie od naszych. Oni się naprawdę bawią. W klubach leci głównie "ich" brazylijska muzyka. Wszyscy tańczą, śpiewają. Oprócz DJ'a, zawsze jest jakaś gwiazda, która śpiewa na żywo i rozkręca tłum. Ludzie wskakują na scenę, tańczą i śpiewają na podeście razem nią. 
Podczas jednej z imprez DJ zaczął krzyczeć, czy jest tu jakiś GRINGO, moi Brazylijczycy wypchnęli mnie na scenę, gdzie opowiedziałam moim łamanym portugalskim o sobie i zatańczyłam sambę do jednego z ich hitów. Musiało to strasznie żałośnie wyglądać, bo już po chwili przybiegły mi z odsieczą dziewczyny i zatańczyły razem ze mną…:)
Tak minął praktycznie cały tydzień. Udało mi się przespać łącznie może kilka godzin ( na plaży ). Imprezy zlały mi się w jedną całość. Czasami zasypiałam na b4 w salonie na materacu. Hałas i skaczący przeze mnie ludzie zupełnie mi nie przeszkadzali. Brazylijczycy budzili mnie tylko przed wyjściem, dawali drinka i ruszaliśmy. 

Tylko raz nie wytrzymałam całej nocy i postanowiłam wrócić do domu wcześniej, ale po kilku chwilach obudził mnie hałas muzyki dobiegającej z  salonu. Wyszłam w piżamie i zobaczyłam  15-stu wytrwałych kontynuujących imprezę. Wręczali mi na śniadanie piwo i nie było mowy bym mogła pójść spać dalej. Pierwszy raz w życiu rozpoczęłam kolejną imprezę o 7 rano w piżamie. Nasza zabawa można powiedzieć trwała 24 godziny na dobę.  
Wschód słońca po jednej z imprez.

Była to najbardziej szalona, trwająca tydzień impreza w moim życiu. Miałam możliwość spędzenia tygodnia bawiąc się z niesamowitymi Brazylijczykami podczas największego karnawału na świecie. Poza tym co było miłym zaskoczeniem? Cała impreza wyniosła mnie mniej niż weekend nad polskim morzem.
Niestety zdjęć mam niewiele i to tylko te z telefonu. Po pierwsze w takich okolicznościach zupełnie nie myślałam o tym by robić foto, po drugie…nie chciałam stracić reki:)



Impreza "na blokach".


Tak wyglądały tam zwykłe b4 przed pójściem do miasta.
A tu podczas imprezy w jednym z klubów z prawie całym towarzystwem.
Kolejny b4.
I widok z menelskiego mieszkania na menelskie osiedle.
A tu moja ulubiona dziewczyna, bomba pozytywnej energii z wiecznym uśmiech na twarzy.



Jeden dzień udało nam się przeznaczyć na zwiedzanie z Juniorem, Borją, Javier i Levi (znajomi  z USA).







Dla Brazylijczyków nie ważne czy klub, czy kuchnia, czy wieczór czy poranek. Impreza trwała 24h na dobę.





6 komentarzy:

  1. Od teraz mój ulubiony post :) :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny post! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasia, a powiedz, czy te historie o wszechobecnych pająkach są prawdziwe?:D (brr..)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ani w Brazylii ani w Australii nie spotkalam najmniejszego pajaczka:) za to w Brazylii toczylam 4 miesieczna wojne z ogromnymi karaluchami..:(

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń