poniedziałek, 30 czerwca 2014

moja najdłuższa podróż...

Która trwała prawie 3 dni… Cofnę się do początku, a dokładnie do mojej podróży z Brazylii do Australii.  Decyzja o przylocie do Sydney była raczej spontaniczna. Po 2-óch miesiącach moich praktyk w Brasilii,  stwierdziłam, że dłużej tam nie zostanę, a że do  Polski też jeszcze wrócić nie chcę, muszę znaleźć nowe miejsce. W Stanach już byłam, w Anglii pada deszcz… gdzie jeszcze mówią po angielsku i surfuja? Ok, Australia! Miałam tylko miesiąc czasu na zorganizowanie wszystkiego. W pierwszej kolejności  sprawdziłam bilety ( one way ticket - 1.5tyś $) nie ma mowy… Emocje opadły mi na chwilę,  wiedziałam, że reszta kosztów związanych z przeprowadzką do Australii jest ogromna, w dodatku ten bilet ?! Kilka dni dylematów i po chwili jak zawsze w moim życiu pojawiła się okazja...bilet do Sydney za połowę ceny! Jeden jedyny dzień kiedy bilet kosztował nie 1.5tyś a 700dol:) Co prawda wylot prawie miesiąc po zakończeniu moich praktyk, ale nie zmartwiło mnie to za bardzo, ponieważ w tym czasie miało odbyć się też przyjęcie w Ambasadzie z udziałem wielu wspaniałych dyplomatów a  gościem i kucharzem wieczoru miał być znany wszystkim kucharz - Wojciech Modesto Amaro ( o tym przyjęciu w jednym z kolejnych postów :). Wracając do topiku, nie czekając długo zabukowałam bilet i "grzecznie" czekałam na kolejna wielką przygodę.

Z Borją kilka minut przed wylotem
Podróż do Sydney na bilecie za połowę ceny miała jeden mały defekt- trwała 56h! #1 stop Sao Paulo 5h, #2 stop Londyn 18h, #3stop Singapur 2h. Gap w Lonydnie przypadał na szczęście na sobotę, także nie musiałam wychodzić z inicjatywą by uslyszeć od rodziców, że przylecą się tam ze mną spotkać. Kolejnym plusem tego długiego lotu było to, że Wiktor postanowił wykupić bilet do Sydney z Londynu i towarzyszyć mi w drodze już z Europy :) Myślenie o tej morderczej przeprawie przestało  mnie już martwić, a wręcz czułam większą ekscytację na myśl o spotkaniu z bliskimi niż przed podróżą do Sydney. Kilka dni pożegnań ze wspaniałymi ludźmi z Brasilii, kolegami z  Ambasady oraz z moim najlepszym ziomkiem Borją, z którym spedziłam większość czasu nie była łatwa. Kilka razy spojrzałam przez okno samolotu z tym znienawidzonym poczuciem smutku i żalu, że coś się kończy i pewnie już nigdy nie powtórzy, ale już za chwile znowu wróciło szczęście, że lecę ku nowej przygodzie!

Droga do Londynu, mimo dużych niewygód przeleciała bardzo szybko. Na lotnisku przywitała mnie mama i moja siostra. O dziwo to siostra  płakała…:)Przemyciłam kilka tropikalnych brazylijskich owoców, które zjadłyśmy na śniadanie w hotelowym pokoju. Później spędziłyśmy wspaniały słoneczny dzień spacerując po Londynie i opowiadając co u nas.  Godziny uciekały i niestety musiałyśmy kończyć nasz 1 dniowy trip i wracać na lotnisko... 
Znowu ścisk w sercu, smutek, żal i kilka łez. Pożegnałam się z mama i siostra i pobiegłam pod swój gate,  gdzie miał już czekać na mnie stęskniony chłopak. Tu niestety nie czekało już na mnie szczęście. Wiktora nie było. Na domiar złego nie mogłam użyć mojego telefonu ani złapać wifi, by spytać co się stało.Obsługa zaczęła wołać ostatnich pasażerów na pokład samolotu. Spytałam jedną ze stewardess, czy samolot z Berlina w którym mial być Wiktor przyleciał, ale w tym samym momencie zadzwonił telefon i stewardessa podała mi słuchawkę. Po drugiej stronie był Wiktor, który oznajmił, że jego samolot miał spóźnienie i nie zdąży na nasz lot. Jest w Londynie ale… na innym terminalu. Powiedział, że mam wsiadać do samolotu i spotkamy się już w Sydney. Oczywiście rozmowa ta,  owiana była tragizmem i łzami…czułam się jak bohaterka dramatu, gdzie dwoje ludzi rozdziela los i już nigdy więcej się nie zobaczą… :)Zostałam wyściskana przez miłą stewardessę, po czym wsiadłam do samolotu wycierając nos i połykając łzy, rozżalona zasnęłam na kolejne 24 h z małą pobudką w Azji. 

Wyleciałam z Brazylii w sobotę, w Australii byłam we wtorek rano. Przeleciałam 30tyś km w 3 dni gdzie różnica czasu wyniosła 14h. Widziałam 3 wschody słońca z samolotu, jedno nad Brazylia, drugie nad Europa i trzecie nad Australią. A we wtorek przywitałam na lotnisku Wiktora i zaczęłam swoją kolejna przygodę …:) 
Ekipa z Ambasady
Mama i Agata :)

6 komentarzy:

  1. Super Kaśka! Powodzenia w dalszych przygodach i oby jak najwięcej zwiedzania. Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Aniu! Jakbyś kiedyś wybierała się w te okolice, koniecznie daj znać :) jak w LA?

      Usuń
  2. Nie muszą wszyscy od razu wiedzieć, że ryczałam!!!!!!! Dzięki :) Kolekcjonuj przygody, będzie co wspominać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dwie notki a ja już wiem, że będę stałą czytelniczką Twojego bloga ;)! Możesz w kolejnych notkach wspomnieć od czego się zaczęło, który kraj był pierwszy i czym sie zajmowałaś :)? No i oczywiście na bieżąco czyli jak Ci jest w Australii, co porabiasz.
    Powodzenia i oby zapał Cię nie opuścił :P
    Pzdr,
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Fajnie wiedzieć, że czyta to ktoś więcej niż tylko moja rodzina i znajomi :) jeszcze większa motywacja…:) Oczywiście, mogę napisać później jak zaczęła sie moja podróż:) pozdrawiam!

      Usuń