czwartek, 31 lipca 2014

Gringa wśród dzikich plemion :)

Jednym z moich zadań podczas stażu w Brazylii, było uczestniczenie w spotkaniach grupy roboczej Delegatury Unii Europejskiej i robienie z nich notatek. Nie było to proste, ponieważ na spotkaniach tych poruszano sprawy ekonomiczno-polityczne  w języku angielskim. Nie zawsze udawało mi się zrozumieć wszystko. Podczas jednego z pierwszych spotkań poznałam Lea'ę, dziewczynę z Francji, która pracowała dla DUE. Lea zaprosiła mnie na wieczorne wyjście do miasta , gdzie okazało się być więcej ludzi w moim wieku. Byli to młodzi dyplomacji, bądź stażyści z całego świata, robiący praktyki w Ambasadach.  Stażyści Ci mieli nawet swoją grupę na fb i organizowali wyjścia, imprezy i wyjazdy za miasto przynajmniej raz w tygodniu. (W późniejszym czasie nie tylko imprezowaliśmy razem, ale również spotykaliśmy się podczas oficjalnych przyjęć w rożnych Ambasadach, w czasie przeróżnych seminariów czy eventów).
Gdy pierwszy raz wyszłam  do miasta nie mówiono o niczym innym tylko o karnawale, który rozpoczynał się za kilka dni. Trochę się nudziłam,  ponieważ byłam jedyną osobą, która nie wybierała się w tym okresie do Rio. Dopiero co przyjechałam  do Brasilii, więc nie wyobrażałam sobie prosić Ambasadora o urlop. Poza tym podróż i tygodniowa impreza w Rio musiałaby kosztować tysiące. Wszyscy mnie jednak mocno przekonywali do przygody życia i mimo, że cały czas odpowiadałam NIE, miałam ogromne dylematy…
Nie wiedziałam co robić, z jednej strony wiedziałam, że pewnie taka okazja się nie powtórzy, z drugiej sądziłam, że to trochę nieodpowiedzialne.. Na dwa dni przed wyjazdem do Rio spytałam się spontanicznie Pana Ambasadora, czy nie miałby nic przeciwko gdybym zrobiła sobie wolne i poleciała do Rio. Chyba po cichu liczyłam, że on podejmie za mnie decyzje. Ambasador pobłogosławił mnie i powiedział, żeby tylko zostawiła aparat i zegarek w domu, bo stracę rękę:))
Nagle wydało mi się wszystko tak oczywiste, nie mogłam zrozumieć jak mogłam się w ogóle zastanawiać. Nazajutrz po pracy stałam już przed bramą Ambasady i czekałam na Borję. Do Rio jechaliśmy autem, co było kolejnym atutem tej wyprawy. Kolejna, niepowtarzalna okazja by przyjrzeć się Brazylii z bliska. Podjechaliśmy razem na lotnisko, gdzie spotkaliśmy się z Juniorem. Junior był Brazylijczykiem i to on zorganizował wspólnie ze swoimi brazylijskimi znajomymi cały wyjazd. Po drodze, która trwała ponad 13 godzin dowiedziałam się, że będziemy spać u  kolegi Juniora całkowicie za darmo, będzie ok 20-25 osób z całego świata. Fajnie było jechać przez pół  kraju autem, Junior chętnie opowiadał nam o wszystkich mijanych miejscowościach. Następnego dnia z rana wjechaliśmy do Rio. 
Lewo Borja, prawo Junior
Zobaczyłam rozciągające się favele, ze wszystkich stron i ludzi, którzy już zaczynali karnawał tańcząc bez koszulek na ulicy. Mieszkanie, nie wiem dlaczego, wyobrażałam sobie jako obskurną melinę z materacami na podłodze. Jakie było moje zaskoczenie, gdy podjechaliśmy pod elegancki kurort a nasz apartament bardziej przypominał mały hotel z  nowoczesnymi pokojami (każdy z łazienką ) i ogromnym salonem. Na samym wejściu zostałam przywitana caipirinha i buziakami. W mieszkaniu było ok 20 osób, 3/4 dziewczyn, wszystkie piękne, uśmiechnięte i wymalowane.









Na miejscu okazało się, że wcale nie będzie międzynarodowego towarzystwa tylko sami Brazylijczycy, że jestem jedyną osobą która nie mówi po portugalsku oraz jedną z trzech, która mówi po angielsku (oprócz Juniora i Borji).  Jednak już od pierwszych chwil przekonałam się, że język jest tam wyjątkowo zbędny. Dziewczyny przygotowały mi drinka i od razu przygarnęły do siebie. Zdziwiłam się, jak otwarta i miła była każda z nich.  W Polsce z reguły przez pierwsze kilka chwil byłabym obserwowana  z boku i musiałabym  trochę się postarać, by zyskać sympatię zwłaszcza płci żeńskiej. Tam, z miejsca zostałam zaakceptowana i choć większość z nich nie potrafiła zupełnie mówić po angielsku, komunikowałyśmy się  na  migi, uśmiechy, a czasem, jak już była potrzeba zapytania się czegoś ważnego używałyśmy translatorów. 

Od razu zyskałam przydomek Gringa, co bardzo pasowało do tamtejszych okoliczności, zwłaszcza jak zaczęliśmy imprezować
Odświeżyłam się szybko w łazience i pojechaliśmy zobaczyć jak wygląda pierwszy blok. Cały karnawał trwa w Rio około dwóch tygodni, a wygląda tak, że codziennie w różnych miejscach ustawiane są platformy, na których dziewczyny tańczą sambę, a na dole bawi się cała reszta Brazylijczyków ( nazywają to blokami). Pierwszego dnia pojechaliśmy na Copacabanę, gdzie był największy blok. Nim do niego doszliśmy musieliśmy się przebić przez długą promenadę, wzdłuż plaży pełnej  pijanych, tańczących i prawie gołych ludzi. Był taki tłum, że nawet nie mogłam zobaczyć oceanu, mimo, że dzieliło mnie od niego kilkadziesiąt metrów. Gdy kupowałam kolejnego drinka podbiegł do mnie chłopak i spytał czy może się ze mną całować. Odpowiedziałam, że nie, a on przeprosił i podszedł do innej dziewczyny którą zaczął całować. Po chwili zrobił to samo z jej koleżanką.  Junior wyjaśnił, że na karnawale wszyscy się całują, ale z reguły o to proszą. Nim dotarliśmy do głównego bloku, zostałam poproszona o to z 58 razy. Z uwagi na mój kolor włosów byłam tam bardzo popularna :) Na szczęście moje nowe brazylijskie koleżanki wzięły mnie pod opiekę i odganiały tłum napalonych brazylijskich chłopaków. Od słońca, alkoholu, nieprzespanych dwóch dni ledwo  stałam na nogach. Po godzinie, dotarliśmy do końca promenady a przed nami rozciągała się największa plaża na świecie pełna tańczących ludzi w rytm brazylijskich rytmów.
 Oszalałam! Razem z Borją 
i jeszcze kilkoma innymi osobami pobiegłam do wody, która była cieplejsza niż się spodziewałam. Przez dłuższy czas skakaliśmy  przez fale,  reszta w dalszym ciągu drinkowała i tańczyła.  Wróciliśmy do domu pod wieczór, zjedliśmy przepyszny brazylijski obiad, szykując się na kolejną imprezę tym razem już mieście. 
Imprezy Brazylijczyków różnią się zdecydowanie od naszych. Oni się naprawdę bawią. W klubach leci głównie "ich" brazylijska muzyka. Wszyscy tańczą, śpiewają. Oprócz DJ'a, zawsze jest jakaś gwiazda, która śpiewa na żywo i rozkręca tłum. Ludzie wskakują na scenę, tańczą i śpiewają na podeście razem nią. 
Podczas jednej z imprez DJ zaczął krzyczeć, czy jest tu jakiś GRINGO, moi Brazylijczycy wypchnęli mnie na scenę, gdzie opowiedziałam moim łamanym portugalskim o sobie i zatańczyłam sambę do jednego z ich hitów. Musiało to strasznie żałośnie wyglądać, bo już po chwili przybiegły mi z odsieczą dziewczyny i zatańczyły razem ze mną…:)
Tak minął praktycznie cały tydzień. Udało mi się przespać łącznie może kilka godzin ( na plaży ). Imprezy zlały mi się w jedną całość. Czasami zasypiałam na b4 w salonie na materacu. Hałas i skaczący przeze mnie ludzie zupełnie mi nie przeszkadzali. Brazylijczycy budzili mnie tylko przed wyjściem, dawali drinka i ruszaliśmy. 

Tylko raz nie wytrzymałam całej nocy i postanowiłam wrócić do domu wcześniej, ale po kilku chwilach obudził mnie hałas muzyki dobiegającej z  salonu. Wyszłam w piżamie i zobaczyłam  15-stu wytrwałych kontynuujących imprezę. Wręczali mi na śniadanie piwo i nie było mowy bym mogła pójść spać dalej. Pierwszy raz w życiu rozpoczęłam kolejną imprezę o 7 rano w piżamie. Nasza zabawa można powiedzieć trwała 24 godziny na dobę.  
Wschód słońca po jednej z imprez.

Była to najbardziej szalona, trwająca tydzień impreza w moim życiu. Miałam możliwość spędzenia tygodnia bawiąc się z niesamowitymi Brazylijczykami podczas największego karnawału na świecie. Poza tym co było miłym zaskoczeniem? Cała impreza wyniosła mnie mniej niż weekend nad polskim morzem.
Niestety zdjęć mam niewiele i to tylko te z telefonu. Po pierwsze w takich okolicznościach zupełnie nie myślałam o tym by robić foto, po drugie…nie chciałam stracić reki:)



Impreza "na blokach".


Tak wyglądały tam zwykłe b4 przed pójściem do miasta.
A tu podczas imprezy w jednym z klubów z prawie całym towarzystwem.
Kolejny b4.
I widok z menelskiego mieszkania na menelskie osiedle.
A tu moja ulubiona dziewczyna, bomba pozytywnej energii z wiecznym uśmiech na twarzy.



Jeden dzień udało nam się przeznaczyć na zwiedzanie z Juniorem, Borją, Javier i Levi (znajomi  z USA).







Dla Brazylijczyków nie ważne czy klub, czy kuchnia, czy wieczór czy poranek. Impreza trwała 24h na dobę.





środa, 23 lipca 2014

Brasilia - my life at the Embassy

Życie w Australii płynie bardzo szybko, brakuje już czasu na relaks, dlatego moje posty zaczęłam pisać podczas lekcji angielskiego:) Dzisiaj robiliśmy powtórkę z czasów przeszłych, a topikiem zajęć było:  "life's regrets" czyli czego żałujemy w życiu.
Lubię takie przemyślenia, więc  wróciłam znowu myślami do tego co już udało mi się w moim krótkim życiu zrobić.
Przed każdym dłuższym wyjazdem mam pełno obaw. Czy nie będą to stracone pieniądze? Czas? Czy idę w dobrą stronę? Czy może powinnam skupić się na czymś innym?

Wróciłam myślami do Brazylii -  czyli ostatniego kraju do którego podróżowałam, miejsca, które nie było w żaden sposób wcześniej planowane. Propozycja wyjazdu padła od mojego ówczesnego Dyrektora w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, który dostał nominacje na Ambasadora w Brazylii. Podczas jednej z rozmów, jeszcze w Ministerstwie, Pan Ambasador zapytał jakie są moje życiowe plany. Odpowiedziałam, że marzę o karierze dyplomaty i o MSZ,  jednak po obronie pracy mgr planuję udać się w podróż dookoła świata począwszy od Australii, by zyskać międzynarodowe doświadczenie i podszkolić języki. Pan Ambasador szybko odparł, czemu nie zacznę od Brazylii? Odpowiedziałam, że przecież nie mówię po portugalsku. Jednak serce poderwało mi się do góry i jeszcze tego samego dnia sprawdziłam korepetytorów języka  portugalskiego, a następnego upewniłam się, czy propozycja Pana Ambasadora jest całkowicie poważna. Wydawało mi się to tak piękne, że aż niemożliwe.

Kilka miesięcy później po obronie i z elementarną wiedzą portugalskiego siedziałam cała podekscytowana w samolocie do Brazylii. Już na lotnisku w Sao Paulo napotkałam rzeczy, które w późniejszym czasie towarzyszyły mi na każdym kroku np. czekając na swój samolot pod jedną z bramek usłyszałam ( od jednego z pasażerów ), że samolot do Brasilii leci jednak z innego terminalu.  Kiedy próbowałam dowiedzieć się w informacji z którego, usłyszałam não falo inglês ( nie mówię po angielsku). Wtedy przekonałam się, dlaczego Pan Ambasador tak dopytywał, jak idzie mi portugalski. Znajomość języka angielskiego w tym kraju jest tak samo potrzebna jak znajomość polskiego czy chińskiego.

Na lotnisku w Brasilii czekała na mnie Ania z tabliczką Ambasady Polskiej. Ania odpowiedzialna była za sprawy ekonomiczno- polityczne. Poczułam się dziwnie gdy zobaczyłam podstawiony samochód z kierowcą. Dziwnie, jednak bardzo miło. Podczas krótkiej przeprawy z lotniska do mojego przyszłego miejsca pracy i mieszkania zobaczyłam, że nie jest to Brazylia jakiej się spodziewałam.

Mało kto wie, że stolicą Brazylii nie jest Rio a Brasilia, leżąca ponad 1000 km od wybrzeża w centrum Brazylii. Brasilię wybudowano w rekordowym tempie trzech i pół roku. Jest to miasto typowo administracyjne,  kształtem przypominające plan samolotu. Na osi dłuższej (wśród skrzydeł) usytuowane są   dzielnice mieszkaniowe. Wzdłuż osi krótszej (korpusu), zlokalizowano nieliczne budowle publiczne. Większość miasta stanowią jednak usytuowane w jego centralnej części Ambasady z całego świata, siedziba Parlamentu oraz Pałac Prezydencki. Betonowa kraina, brak chodników, jeden park, kilka centrów handlowych. To wszystko. 

Nie tracąc nadziei spytałam Anie, co można robić tu w wolnej chwili, odpowiedziała, że niewiele. Mieszkający tam urzędnicy, pracują w tygodniu by na weekend wyjechać do swoich domów za miastem. 
Nie zabrzmiało to dla mnie zbyt optymistycznie, ale szybko ułożyłam sobie w głowie priorytety po które tam przyjechałam. Już po pierwszym tygodniu zapisałam się na kontynuacje języka portugalskiego na Universidade do Brasila, gdzie chodziłam codziennie przed pracą. Poznałam tam ludzi z rodzin dyplomatów, którzy tak jak ja bez znajomości tego języka byli totalnie zagubieni w tym mieście. Pan Ambasador oraz reszta zespołu od pierwszego dnia mocno mnie zadaniowali. Wszyscy zadbali o to, bym ani przez chwilę się nie nudziła i wyniosła z mojego stażu jak najwięcej. I tak się stało. Po prawie 4 miesiącach mogę powiedzieć, że zebrałam więcej doświadczenia, pokory i przygód niż przez całe swoje dotychczasowe życie ( o czym napiszę w kolejnych postach). 
Zespół Ambasady stanowili Pan Ambasador czyli szef misji dyplomatycznej wraz ze swoją żoną. Pani Konsul Dorota, która była moją sąsiadką i która dużo nauczyła mnie na temat zdrowego żywienia. Marceli był drugą najważniejszą osobą, zaraz po Panu Ambasadorze, w czasie wyjazdu Pana Ambasadora pełnił funkcje charge d'affaires.Ania - sprawy ekonomiczno-polityczne, która współpracowała z Marcelim. Sylwek mąż Ani fachowiec w sprawach IT, pomagał również Dorocie w w sprawach konsularnych, oraz Karolina attache kulturalny. To na Karolinie spoczywała największa odpowiedzialność związana z m.in. organizacją licznych przyjęć w Ambasadzie. Ci  ludzie zostaną w moim sercu na zawsze. Udało mi się nawet polubić tę betonową futurystyczną architekturę modernistycznej Brasili, którą trafnie opisuje zdanie radzieckiego kosmonauty Jurija Gagarina, który odwiedził Brasilię w 1961 roku i stwierdził " Mam wrażenie, że wylądowałem na innej planecie, nie na ziemi".

Czy zatem żałuję czegoś w moim życiu do tej pory? Każdy dzień staram się przeżywać tak jakby był ostatnim, czerpać z niego jak najwięcej. Myślę, że jeśli się tak postępuje, przy okazji żyjąc w zgodzie z własnym sumieniem, nie można niczego żałować.
A to mój dotychczasowy dom - Ambasada RP w Brasilii :)

Ogród w Ambasadzie.



Taras Ambasady, na którym najczęściej odbywały się przyjęcia.

Moje miejsce pracy.



Polski dzień na Universidade do Brasilia.
Katedra i zarazem największą atrakcja tego miasta:) Ciekawe jednak było to, że została ona zaprojektowana w taki sposób, że szepcząc do ściany w jednym miejscu, druga osoba mogła bez problemu usłyszeć wszystko stojąc po drugiej stronie budowli. 



Nigdy nie przypuszczałam, że moim ulubionym miejscem w całym mieście będzie kościół. Mimo, że zdjęcie ( tym bardziej zrobione z telefonu ) tego nie dodaje, witraże kościoła Dom Bosco zaprojektowane zostały w taki sposób by człowiek czuł się tam jak w niebie. I bez wątpienia tak się czułam, za każdym razem gdy tam byłam. 
Karolina - w Ambasadzie odpowiedzialna za sprawy kulturalne. Najbardziej pracowita osoba jaką znam. Rzadko się zdarzało by z pracy wyszła przed 21.

Podobno największa wisząca flaga na świecie. Na żywo naprawdę robiła wrażenie. 
Siedziba Parlamentu, mieszcząca się w samym sercu Brasilii.






Jednak to za tym będę tęsknić najbardziej…:)

czwartek, 17 lipca 2014

Można nie jeść w ogóle, ale nie można jeść źle :)

Co można podarować swojej ukochanej na rocznice? Kwiaty? Biżuterię? Kolacje w drogiej restauracji?? Nie mi ! :) Na swoja pierwszą rocznicę Wiktor wykupił mi kurs gotowania u jednego z najwybitniejszych australijskich kucharzy! Christine Manfield, która będzie moim nauczycielem opublikowała osiem kulinarnych książek, posiada swoją restaurację w Sydney oraz była jurorem Australijskiego Masterchef. Co mnie ucieszyło najbardziej? Christine Manfield jest kulinarnym podróżnikiem, serwuje i uczy gotować potrawy z całego świata.
Mój kurs odbędzie się w Sydney Seafood School, poznam tam nowoczesne techniki gotowania oraz przepisy tego wspaniałego Szefa Kuchni. Mam nadzieję, że nauczę się przede wszystkim dobrze przyrządzać ryby i owoce morza, ponieważ tak jak w każdym nadmorskim mieście tak i w Sydney jest ogromny  Fish Market otwarty każdego dnia, na którym bywam bardzo często. Do tej pory wiedzę na temat  przyrządzania krewetek, małż czy ryb czerpałam z youtub'a, albo siedziałam na telefonie z tatą. Teraz mam nadzieje stać się ekspertem-amatorem w tej dziedzinie i oczywiście obiecuję podzielić się z Wami moją wiedzą :)

poniedziałek, 14 lipca 2014

Dalekie podróże mają to do siebie, że przywozi się z nich coś zupełnie innego niż to, po co się pojechało - USA

Właśnie mijają 2 miesiące od kiedy jestem w Australii. Od tygodnia, oprócz spędzania prawie 6h w szkole również pracuję. W moim planie dnia nie brakuje codziennej siłowni i przyrządzania coraz to zdrowszych obiadowych wynalazków. Mogę zatem stwierdzić, że mój dzień znowu wypełnił się po brzegi.  Z niecierpliwością czekam na lato, bo choć pomimo tego, że w czasie australijskiej zimy temperatura rzadko spada poniżej 20 stopni, to niestety słońce zachodzi już o 18. Nie ma więc możliwości porobienia lepszych zdjęć od tych z telefonu w drodze do szkoły czy pracy. 

Ostatnio kilka osób zadało mi pytanie od czego zaczęła się moja przygoda z podróżowaniem. Z radością więc wrócę znowu do przeszłości, zwłaszcza teraz gdy mam czas zrobić małe porządki ze zdjęciami, by znaleźć miejsce na te nowe.
Wszystko zaczęło się od tragicznego rozstania z ukochanym. Tak… to dzięki temu nieszczęściu postanowiłam przekonać się, spełniając swoje kolejne marzenie, jak żyje się w Ameryce. By najlepiej poznać kulturę i nauczyć się szybko języka danego kraju trzeba zamieszkać w domu z (jak to było w moim przypadku) amerykańską rodziną. Moich rodziców postawiłam przed faktem dokonanym informując, że wylatuję na rok do USA jako Au Pair. Nie do końca we mnie wierzyli, ponieważ pamiętali moją pierwszą przygodę z wyprowadzką do Berlina, zaraz po maturze, gdzie co tydzień wracałam z płaczem do domu. 

Pomimo swoich lęków byłam wysoce zdeterminowana. Przy pomocy jednej z polskich agencji, wybrałam rodzinę z San Francisco u której miałam mieszkać przez najbliższy rok jako Au Pair. Po zaledwie 2 miesiącach siedziałam w samolocie do NY. Byłam pełna obaw. Największą z nich było to, że po raz pierwszy będę tak naprawdę zdana głównie na siebie. Drugą  było to,  że nawet jak mi się nie spodoba to duma, nie pozwoli mi  przyznać racji wszystkim niedowiarkom i wrócić do Polski...
...No i stało się - nie spodobało mi się. Mój błąd polegał na tym, że sugerowałam się miejscem, a nie rodziną. Koniecznie chciałam być w Californii i jak tylko pojawiła się rodzina w San Francisco, zgodziłam się na nią bez dłuższych rozmów. Wybawieniem okazali się moi przyjaciele, którzy mieszkali w Los Angeles i do których latałam w każdej możliwej chwili. To dzięki nim przetrwałam ciężkie chwile związane z tęsknotą za domem i nie do końca trafnym wyborem host family.  Po pół roku postanowiłam przenieść się na dobre do LA i tam rozpoczęłam swoją prawdziwą przygodę i odkrywanie uroków USA. 

Mimo, że bycie Au Pair nie było w moim przypadku łatwe, to ten wyjazd otworzył mi wiele dróg, poszerzył horyzonty, dał niezliczoną ilość wspaniałych wspomnień, odkrytych miejsc, poznanych ludzi. Oprócz nauczenia się angielskiego, nauczyłam się wiele rzeczy o sobie, a przede wszystkim tego, że głównie podróże, przemieszczanie się z miejsca na miejsce i odkrywanie nowych rzeczy sprawia, że jestem naprawdę szczęśliwa.
Pierwszy dzień w NY.
I już San Francisco.


Weekendowy wypad do Las Vegas.
Przy tym stole zarobiłam 500$ w niecałą 1 h….a później je straciłam w 1 min. ( przy tym samym stole :) 



W identycznym domu, 200 m dalej mieszkała moja amerykańska rodzina. Wychodząc któregoś dnia z psami na spacer spotkałam na chodniku Joaquin Phoenix, który przeprosił za zamieszanie i poinformował, że przez najbliższe kilka tygodni będą kręcić tu film.. :)

Gay Parade, San Francisco.

Więzienie Alcatraz.




I już moje ukochane Los Angeles...

Sylwester w Las Vegas.


Los Angeles. Dzięki poznaniu wspaniałych ludzi z Konsulatu, gdzie odbyłam swoje pierwsze praktyki w dyplomacji, udało mi się uczestniczyć w wielu ciekawych eventach. Tu np. polish film festival. Na zdjeciu z John Voight.
Los Angeles.Przygotowania do Ceremonii rozdania Oscarów.

Grand Canyon. Jedno ze zdecydowanie najlepszych i nieprzereklamowanych miejsc w jakich byłam….
…i które podziwiałam także z helikoptera :)
W drodze powrotnej zahaczyłam znowu o Vegas, gdzie dostąpiłam zaszczytu wspierania mojej przyjaciółki jako świadkowa podczas jej ślubu. Atmosfera w wedding chapels niczym się nie różni od tego co widzimy w filmach :)
Moje ulubione miejsce w Los Angeles - Venice Beach.
Venice Beach.



Rooftop bar Los Angeles.  Moja impreza pożegnalna odbyła się w downtown LA na dachu jednego z budynków.                                                                      


I szczere łzy podczas pożegnania na LAX.

To tak w bardzo okrojonym skrócie o mojej pierwszej przygodzie związanej z podróżowaniem. Tego roku, wszystkich podjętych decyzji i zdobytych doświadczeń na pewno nie zamieniłabym na nic innego...Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. R. Kapuściński